Docsity
Docsity

Przygotuj się do egzaminów
Przygotuj się do egzaminów

Studiuj dzięki licznym zasobom udostępnionym na Docsity


Otrzymaj punkty, aby pobrać
Otrzymaj punkty, aby pobrać

Zdobywaj punkty, pomagając innym studentom lub wykup je w ramach planu Premium


Informacje i wskazówki
Informacje i wskazówki

W pustyni i w puszczy streszczenie, Streszczenia z Język polski

W pustyni i w puszczy streszczenie lektury

Typologia: Streszczenia

2023/2024

Załadowany 02.06.2024

kasiasz30698
kasiasz30698 🇵🇱

Podgląd częściowego tekstu

Pobierz W pustyni i w puszczy streszczenie i więcej Streszczenia w PDF z Język polski tylko na Docsity! W PUSTYNI I W PUSZCZY, Henryk Sienkiewicz STRESZCZENIE Czternastoletni Staś Tarkowski opowiadał swojej ośmioletniej przyjaciółce Nel Rawlison o aresz- towaniu Fatmy, żony dozorcy Smaina, który zdradził egipskie władze i przyłączył się do Mahdiego. Okazało się, że kobieta wraz z trójką dzieci ubiegłej nocy usiłowała dostać się do swojego męża pomimo zakazu wydanego przez miejscowe władze w Port-Said. Podczas obiadu panowie Tarkowski i Rawlison wyjawili, że otrzymali zaproszenie z prowincji El- Fajum, by jako wysoko cenieni inżynierowie skontrolowali prowadzone tam prace nad siecią kana- łów. Przyjaciele postanowili zabrać ze sobą Stasia i Nel. Wyprawa miała potrwać co najmniej mie- siąc. Według planu dzieci miały dołączyć do nich kilka dni później, gdy Staś będzie miał ferie w szkole. Wszyscy nie mogli doczekać się wyprawy. Panowie rozmawiali również o Chartumie obleganym przez okrutne hordy Mahdiego już przez półtorej miesiąca. Miasta bronił wówczas generał Gordon, lecz jego klęska była tylko kwestią cza- su. Mohammed Achmed Ibn Abd Allah al-Mahdi okrzyknął siebie następcą mesjasza, czyli Mahdim i ogłosił świętą wojnę. Armia Mahdiego w każdej potyczce gromiła wojska egipsko-brytyjskie. Za- jęła Darfur, Sudan, Kordofan i otoczyła Chartum. Mahdi miał zamiar podbić cały świat. Tarkowski i Rawlison byli przekonani, że do tego nie dojdzie, ponieważ Anglia nie pozwoli mu nawet na zaję- cie Egiptu. Ku zdziwieniu mężczyzn czarnoskóry służący zapowiedział wizytę Fatmy. Tarkowski i Rawlison byli zaskoczeni, że kobieta przychodzi do nich o tak późnej porze, co było sprzeczne z egipską kul- turą. Jedynie ubogie kobiety mogły opuszczać harem, i to tylko do pracy lub na targ. Stanąwszy w drzwiach, Fatma padła na kolana i zaczęła błagać o ratunek. Gdy dowiedziała się o planowanym wyjeździe Europejczyków do Medinet zaproponowała, by skontaktowali się tam z dwoma wiel- błądnikami– Idrysem i Gebhrem. W zamian za ich usługi poprosiła o wstawiennictwo w sprawie swego wyjazdu do Sudanu. Zapewniała, że jej mąż nie był zdrajcą. Zapłakana wpatrywała się w Nel, by ta wpłynęła jakoś na swojego ojca, lecz pan Rawlison doskonale wiedział, że kobieta kła- mała. Mężczyzna zapewnił ją jednak, że gdy będzie w Kairze w sprawach służbowych to spróbuje dla niej załatwić zgodę na opuszczenie kraju. Panowie Rawlison i Tarkowski wyjechali w podroż z samego rana. Po dwóch dniach Staś otrzymał depeszę od ojca, w której ten prosił, by przekazał dozorcy Chadigiemu, że w sprawie Fatmy nie udało się im niczego załatwić w Kairze. Gdy wreszcie nadeszły wyczekiwane ferie zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Podczas popołu- dniowej drzemki skorpion ukąsił opiekunkę dziecięcych bohaterów – panią Olivier – w szyję. Za- stąpiła ją czarnoskóra Dinah. Staś i Nel pod opieką nowej niani wyruszyli z Port-Said w kierunku Izmali, a stamtąd koleją do Kairu. W pociągu dzieci zaznajomiły się z dwoma angielskimi oficerami: doktorem Clargem (jak się okazało – dalekim krewnym Nel) oraz pułkownikiem Glenem, podążającymi do Kairu na spo- tkanie z angielskim ambasadorem. Dzieci dojechały do Medinet, otoczonego zewsząd piaszczystymi wzgórzami Pustyni Libijskiej. Po powitaniach i opowieściach o podróży ojcowie zatrudnili Chamisa – syna dozorcy z Port-Said jako chłopca do posyłek i posług. Nel dostała od pana Tarkowskiego niespodziankę z okazji świąt. Był to duży pies rasy mastif o żół- tej maści. Miał dwa lata i wabił się Saba, co oznaczało lew. Pies był łagodny jak baranek. Szczęście z upominku zostało zmącone przybyciem dwóch nieznajomych postaci. Byli to bracia – Idrys i Gebhr, zajmujący się wielbłądami, przysłani przez Fatmę. Bohaterowie także ich zatrudnili na czas wyprawy podkreślając, że będą potrzebni dopiero za dwa dni, czyli po świętach, ponieważ w te szczególne dni nie planują żadnych wypraw. Idrys i Gebhr bardzo dziwnie przypatrywali się dzieciom, a szczególnie Nel. Sytuację tę przerwał Saba, który zaczął szczekać. Nadszedł wieczór wigilijny. Dzieci otrzymały świąteczne upominki. Nel cieszyła się z dużej lalki i łakoci, a Stać z upragnionego angielskiego sztucera myśliwskiego i siodła do konnej jazdy. W ciągu pięciu wolnych dni bohaterowie zwiedzili ruiny starożytnego miasta Krakodilopaus, pira- midy Kanara i szczątki labiryntu. Na wielbłądach dojechali nawet do jeziora Karoun, którego pół- nocy brzeg stanowiła pustynia, a południowy – brzegi porośnięte wrzosem i trzciną, pełne wszel- kiego rodzaju ptactwa: pelikanów, czapli, dzikich gęsi i kaczek. Staś był szczęśliwy ze swego sztu- cera. Oddawał celne strzały w kierunku zwierzyny. Spokój zmąciła wiadomość od doktora z Port-Said. Okazało się, że pani Olivier nie dołączy do wy- prawy, ponieważ odnowiła się jej choroba – róża na twarzy. Staś i Nel zostali pod opieką starej Di- nah, ajenta konsularnego i miejscowego gubernatora. Gdy ojcowie robili przeglądy w okolicy, przy każdej nadarzającej się okazji przyjeżdżali do Medinet, lecz gdy jeździli do odleglejszych miast – nie mogli wracać do dzieci. Wówczas przysyłali Chamisa z listem polecającym. Odbierał on dzieci od opiekunów i dowoził do ojców. Pewnego dnia panowie musieli wyruszyć dalej, aż do El-Fachen. Po trzech dniach Chamis przyje- chał po dzieci oświadczając, że pojadą z nim pociągiem na spotkanie z ojcami. Tłumaczył zaniepo- kojonemu Stasiowi, że panowie zmienili plany i przebywają obecnie w Gharak. W końcu spakowa- no rzeczy dzieci. Staś, Nel, Dinah i Chamis pociągiem z Medinet udali się do Gharak. Na stacyjce czekał już na nich Idrys, Gebhr i dwóch Beduinów z wielbłądami. Jedno zwierzę było bardzo obju- czone, jakby przygotowane w daleką drogę. Dzieci bardzo zdziwiły się nieobecnością ojców. W końcu zostały posadzone na wielbłądach. Chłopiec oddał sztucer Chamisowi i wszyscy ruszyli w kierunku Pustyni Libijskiej. Karawana najpierw jechał wolno, by potem zwiększyć tempo. Zwierzęta pędziły po pustyni jak wi- cher. Na krzyki Stasia, proszącego, by zwolnili, ponieważ Nel kręciło się w głowie – nikt nie re- agował. Jechali długo. Zapadła noc. Nadal nie było widać namiotów i ognisk obozu ojców. Staś zrozumiał, że zostali porwani. Choć panowie czekali na dzieci w mieście El-Fachen, oddalonego od Medinet o 45 kilometrów, to jednak ich pociechy nie wysiadły z pociągu. Po szczegółowych poszukiwaniach zdali sobie sprawę, że Staś i Nel zostali uprowadzeni. Dowiedzieli się, że dwoje dzieci z Murzynką, trzema Sudańczy- stwo proroka nie ma mocy uzdrawiającej. Gebhr, Chamis i dwaj Beduini otrzymali od Mahdiego w nagrodę po jednym funcie egipskim i jednym koniu. Byli zdziwieni, ponieważ liczyli na coś więcej. Pod nieobecność Idrysa, Gebhr w końcu mógł okazać dzieciom swoją niechęć, ponieważ nikt go nie hamował. Zdarzyło się nawet, że pobił Stasia. Od tej pory chłopiec sam musiał dbać o żywność dla siebie i Nel. W mieście pozostali jeszcze przez tydzień. W tym czasie Tarkowski imał się drob- nymi pracami za jedzenie. Doszło do tego, że żebrał. Sam nie jadł niemal nic, wszystko zanosząc dziewczynce. Wreszcie nadszedł dzień wymarszu w kierunku Faszody. Z rozkazu kalifa Abdullahiego Idrys, Ge- bhr, Chamis i Beduini mieli również wyruszyć, co ich bardzo rozzłościło. Idrys nie mógł jechać z powodu choroby. Gebhr przeczuwał, że już więcej nie spotka się z bratem, dlatego czule się z nim pożegnał. Wieczorem w szałasie pojawił się znajomy Grek, aby pozdrowić dzieci. Grek okłamał Gebhra, Chamisa i Beduinów mówiąc im, że Mahdi rozkazał im dobrze traktować dzieci podczas marszu. Dodał też, że prorok zagroził śmiercią temu, kto podniesie rękę na Stasia i Nel. Kaliopuli powiedział jeszcze chłopcu, że przekupił zegarkiem znajomego szejka Hatima, by miał na nich oko. Nic więcej nie mógł już zrobić dla dzieci. Na pożegnanie dał Stasiowi trochę jedzenia i chininy - leku na febrę. Szejk Hatim, który niegdyś trudnił się handlem kością słoniową, dotrzymał danej Grekowi obietni- cy. Gdy Gebhr uderzył raz Stasia, szejk ukarał go zarządzając trzydzieści batów bambusem w każdą z pięt. Sudańczyk mścił się za to na swoim czarnoskórym niewolniku – Kalim. Staś miał bardzo silny organizm, dlatego dobrze znosił trudy podroży. Inaczej było z Nel. Dziew- czynka wyraźnie schudła, zamiast się opalić zbladła. Chłopiec chcąc zapobiec febrze dawał jej co- dziennie po pół tabletki chininy. Dinah, która od dłuższego czasu źle się czuła, zemdlała i spadła z wielbłąda. Zdołała na chwilę odzyskać przytomność i pożegnała się z Nel, po czym zmarła z wy- cieńczenia. Nel bardzo przeżyła tę stratę. Szóstego dnia podróży karawana dotarła do Faszody, lecz zastała jedynie zgliszcza miasta otoczo- nego przez szałasy armii Mahdiego. Na miejscu podróżnicy dowiedzieli się, że Smain wyjechał na połów niewolników. Szejk postanowił wysłać dzieci za mężem Fatmy. Mieli go odnaleźć po ślada- ch ognia. Smain podpalał dżunglę, by wypłoszyć z niej zwierzęta, a następnie na nie polować. Uwędzenia mięsa zajmowało około tygodnia czasu, więc szansę na odnalezienie go były spore. Seki-Tamala, mieszkający w Faszodnie przyjaciel szejka Hatima, podarował Nel młodą niewolnicę o słodkim wyrazie twarzy, Murzynkę o imieniu Mea. Dzieci szykowały się do kolejnej podróży, tym razem przez puszczę. Gebhr, Chamis i dwaj Beduini cieszyli się na myśl, że u boku Smaina upolują sobie kilku niewolników. Wielbłądy były już tak wyczerpane, że nie było mowy o ponownym wykorzystaniu ich w podróży. Dlatego też osiodłano konie. Po trzydniowym wypoczynku w Fasadzie nadszedł dzień wymarszu. Gebhr szybko wpadł na trop Smaina. Ponieważ jego oddziały wypłoszyły zwierzynę podróżnikom zagrażał głód. Gdyby zabłądzili groziły im nie tylko drapieżniki, ale jeszcze groźniejsze od nich plemiona Murzynów. Gebhr nie mścił się już na dzieciach, koncentrując swoją złość na Kalim. Dzieci często usiłowały wstawiać się w jego obronie, za co czarnoskóry niewolnik bardzo je poko- chał. Gdy pewnego dnia przechodzili przez wąwóz znaleźli się w pułapce bez odwrotu. Na ich drodze stanął lew. Staś usłyszał o zamiarach Gebhra, który zamierzał rzucić Kalego i dzieci zwierzęciu na pożarcie, aby ratować siebie i swoich ludzi. Przekonał Gebhra, że jeśli ten odda mu sztucer, to sam stanie oko w oko z wielkim lwem. Staś podszedł najbliżej jak się dało do drapieżnika i oddał strzał. Zwierze padło martwe na skały. Gdy porywacze wznosili okrzyki radości Staś stał ze sztucerem w dłoniach i zdał sobie sprawę, że lepszej okazji do uwolnienia się mogą już nie mieć. Zastrzelił Ge- bhra i Chamisa. Beduini rzucili się na chłopca, lecz ten był szybszy i dwoma celnymi strzałami po- walił ich na ziemię. Nastała grobowa cisza. Staś stał nieruchomo z błędnym wzrokiem. Nel była przerażona. Około kilometra od miejsca strzelaniny dzieci, Kali i Mea rozbili obóz, w którym czekali na noc. Staś martwił się o Nel, która prawie nic nie jadła. W jej oczach widział przerażenie i był przekona- ny, że po tym, co zobaczyła zawsze będzie się go bała. Przytulił się do niej i tłumaczył, że nie miał innego wyjścia, musiał zastrzelić tych złych ludzi, w innym przypadku prędzej czy później oni za- biliby ich. Nazajutrz po wymarszu Staś postanowił kierować się do granicy abisyńskiej. W Abisynii żyli czarni i dzicy ludzie, ale za to chrześcijanie i nieprzyjaciele derwiszów. Miał nadzieję, że tam nikt nie bę- dzie chciał ich zabić, a może nawet znajdzie się ktoś, kto im pomoże. Chłopiec znał język Zenziba- rytów, więc mógł porozumiewać się nim z Kalim. Dowiedział się, że niewolnik był synem króla wielkiego narodu Wa-Hima, wojującego ze złym plemieniem Samburu. Pewnego dnia, gdy Kali przepowiedział wielką ulewę, Staś nakazał rozbicie obozu pod wielkim drzewem. Zapadła noc i zaczął padać deszcz, a podróżników dobiegły ryki lwów. Przerażeni wdra- pali się na drzewo, podczas gdy drapieżniki zaatakowały ich konie. Rano okazało się, że dwóm wierzchowcom udało się uciec, przez co mogli jechać dalej. Doszli do rzeki i zaczęli podążać wz- dłuż niej, aż natknęli się na przeszkodę odłupany wielki kawał skały, który blokował kanion. Staś z Kalim wdrapali się na kamień, by się rozejrzeć. W dole zauważyli słonia leżącego na brzuchu. Zwierze było wygłodzone i wychudzone do tego stopnia, że nie miało siły wstać. Słoń musiał sie- dzieć w tym potrzasku około dwóch tygodni. Zapewne uciekając z płonącego buszu zawadził o ska- łę, która spadając odcięła mu drogę powrotną. Był uwięziony, ponieważ od drugiej strony parowu była wielka przepaść, w dole której płynęła rzeka. Dzieci nakarmiły go melonami i trawą, a słoń natychmiast zabrał się za zielone pyszności. Staś po przyjrzeniu się okolicy zarządził, że właśnie w tym miejscu rozbiją obóz. Noc była spokojna. Z polecenia Stasia Kali z Meą od rana gromadzili pokarm dla słonia. Zwierze wciąż było głodne, co oznajmiało donośnym trąbieniem. Nel była nim zachwycona. Gdy dziew- czynka podawała mu jedzenie, ten wyciągał w jej kierunku swoją trąbę. Nel karmiąc słonia wciąż do niego mówiła, a on sprawiał wrażenie, jakby wszystko rozumiał. Kali był tym zaniepokojony: Pan wielki zabić słonia, a Kali go jeść zamiast zbierać trawę i gałęzie – powiedział do Stasia. Chłopiec dokładnie obejrzał oberwaną skałę, która uwięziła zwierzę w wąwozie. Dostrzegł, że nie- opodal rzeki zbierają się zebry i antylopy. Udało mu się ustrzelić jedną zebrę. Kali zajął się nią, oprawiając jej mięso. Staś tymczasem przyglądał się wielkiemu baobabowi, w którym w końcu po- stanowił urządzić „dom”. Uważał, że będą w nim bezpieczni, uchroni je ono przed wiatrem i desz- czem, a poza tym zapewni schronienie przed drapieżnikami. Głód również nie będzie im groził, po- nieważ nieopodal był wodopój, gdzie gromadziły się stada zwierząt. Postanowił, że zostaną w tym miejscu około miesiąca, gdyż tyle właśnie trwa w dżungli wiosenna pora dżdżysta. Po wypędzeniu owadów i węży, mieszkających dotąd w baobabie, Staś z Kalim zajęli się urządza- niem izb wewnątrz wielkiego drzewa. Po oczyszczeniu wnętrza pnia okazało się, że miejsca jest tak dużo, że pomieściłoby się w nim kilka dorosłych osób. Staś przedzielił wnętrze na dwie części za pomocą płótna namiotu. Jedna miała być dla chłopców i psa, a druga dla Nel i Mei. Dolny otwór w pniu służył za drzwi, a górny za okno. Dzięki temu w baobabie nie było duszno i ciemno. Nad otworami chłopcy zbudowali z kory okapy. Ziemię we wnętrzu drzewa zasypali piaskiem z rzeki wyprażonym wcześniej przez słońce. Na takim podłożu położyli suchy mech. Kali pracował bardzo ciężko, ponieważ poza urządzaniem baobabu wciąż zajmował się wędzeniem mięsa, a także zbiera- niem żywności dla słonia. Cieszył się, że nie musi już rozstawiać co wieczór namiotu dla dziew- czynki. Mówił Stasiowi, że jest mężczyzną, więc lubi próżnować. Według niego, wychowanego w plemieniu i nie znającego innego życia, pracować powinny tylko kobiety i to one muszą usługiwać. Nową siedzibę bohaterowie urządzili w ciągu trzech dni. Staś nazwał ją Krakowem. Pora dżdżysta rozpoczęła się na dobre. Kilkanaście razy w ciągu dnia padał ulewny deszcz, po czym dżunglę za- lewało jasne słońce. Trawy rosły tak szybko, że wydawało się, że są zaczarowane. Drzewa pokry- wały się obfitymi liśćmi. Powietrze było tak przezroczyste, że wzrok sięgał w odległą przestrzeń. Pewnego dnia Staś poszedł na polowanie, Kali łowił ryby nad rzeką, a Mea zajęła się gotowaniem obiadu. Murzynka nie zauważyła, jak Nel oddaliła się z obozu. Gdy młody Tarkowski wrócił z po- lowania, nie mógł znaleźć dziewczynki. W końcu usłyszał jej głos dobiegający z głębi wąwozu. Gdy pobiegł do krawędzi i spojrzał w dół, zobaczył Nel siedzącą przy słoniu. Jego serce zamarło ze strachu, że zwierze zrobi jej krzywdę. Natychmiast zsunął się po obdartej z kory lianie w dół. Jego pośpiech był zbyteczny. Słoń z radością bawił się z jasnowłosą Angielką. Gdy dzieci, zmuszone deszczem, musiały wrócić do Krakowa, słoń z tęsknoty za Nel cały czas trą- bił donośnie, aż dziewczynka musiała się mu pokazać. Gdy ją ujrzał, zaczął przebierać nogami, ki- wać się, machać uszami i radośnie gulgotać. Mała Rawlison tłumaczyła, że musi być grzeczny i spokojny. Dzieci nazwały słonia King. Od tego dnia Nel cały czas spędzała u Kinga. Siedziała w baobabie jedynie podczas deszczu. Bawi- ła się ze zwierzęciem, do którego przyprowadziła nawet Sabę. Kali także przestał się obwiać słonia i odwiedzał go regularnie do dnia, gdy został pokąsany przez dzikie pszczoły, gdy podbierał im miód w dole rzeki. Cierpiał do tego stopnia, że stracił przytomność. Mea wyciągnęła z jego opuch- niętego ciała żądła, obłożyła go ziemią, którą Staś podlewał wodą. Silny organizm młodego Mu- rzyna walczył dzielnie z chorobą. Po dziesięciu dniach chłopiec odzyskał zdrowie. Podczas choroby Kalego dwa konie zaczęły chudnąć. Okazało się, że zostały ugryzione przez mu- chę tse-tse. Staś przypomniał sobie wiadomości ze szkoły o musze afrykańskiej. Tarkowski stwier- dził, że jego konie i osioł były mocno pokąsane. Kali codziennie nacierał je wonną rośliną z dżungli o zapachu cebuli, jednak nic to nie pomogło. Zwierzęta dalej chudły. Zatrwożony Staś nie wyobra- żał sobie dalszego losu bez koni. Jak mieli ruszyć w dalszą drogę? Kłopoty spadały na głowę chłopca niczym miecz. Nel straciła apetyt, skarżyła się na dziwne samo- poczucie. Raz było jej gorąco, a raz zimno. Jej ząbki dygotały, a ciałem wstrząsały dreszcze. Tar- skował intrygę. Okazało się, że Kumba nie był czarownikiem, lecz złodziejem, który oszukiwał swój lud przez wiele pór dżdżystych i suchych (czyli lat). Za karę skazano go na banicję. W wiosce urządzono zabawę na cześć dzieci, a Kali w zamian Stasia uczynił braterstwo z królem M’Rua, czyli zjadł z władcą wątrobą zabitego koźlęcia. Karawana ruszyła dalej. Po drodze mijała kolejne wioski. Jedne leżały obok siebie, a inne oddalone o dwa dni drogi. Wszystkie otaczało szerokie ogrodzenie dla ochrony przez atakiem lwów. Było ono spowite pnączami i z daleka wyglądało jak dziewiczy las. W każdej wiosce karawanę przyj- mowaną jak u M’Ruy. Na początku nieufnie, potem za sprawą opowieści Kalego – z podziwem i czcią. Wielkiemu Panu, Władcy Słonia i Piorunów i Dobremu Mzimu składano pokłony i dawano dary za odwiedziny w wiosce. Kali zawsze musiał już bratać się z królem, zjadając wątrobę koźlę- cia umazaną krwią kolejnego władcy. Jadąc dalej, podróżnicy przeszli góry i wąwozy, aż w końcu weszli na podgórze, gdzie mieli groźne spotkanie z wobo – rodzajem kota, który chciał zabić Nel, a którego unieszkodliwił Staś. Gdy mar- twego potwora zobaczył Kali, twierdził, że nigdy żadnemu Murzynowi nie udało się go zabić: – „Lew ryczeć w nocy i nie przeskoczyć przez częstokół, a wobo przeskoczyć w biały dzień i zabić dużo Murzynów w środka wsi, a potem porwać jednego i zjeść. Od wobo włócznia nie obroni ani łuk, tylko czary, bo wobu zabić nie można.” Karawana szła dalej w kierunku jeziora. W czasie postoju dzieci cały czas kleiły latawce i wypusz- czały je na wiatr. Staś, obok napisów angielskich i francuskich, dodawał arabskie. Chciał mieć pewność, że jak najwięcej osób odczyta ich wołanie o pomoc. Bardzo się ucieszył, gdy pewnego dnia Kali oświadczył, że rozpoznaje po łańcuchu gór na wschodzie swe rodzinne okolice. Oznacza- ło to, że jechali w dobrym kierunku. W końcu dojechali do wioski Kalego, pomogli narodowi Wa- hima w walce z Samburu. Po odstawieniu Nel i Mei do Lueli (tzw. bezpieczne miejsce), Staś zgo- dził się pomóc. Czarnoskóry kompan chłopca w bardzo krótkim czasie przyprowadził około trzystu wojowników Wa-hima rozgonionych po okolicy przez oddziały Samburu. Staś zgodził się stanąć na czele małej armii i wyruszył z wojownikami na odsiecz królowi Fumbie. Dzięki pomysłowości Tar- kowskiego wojna zakończyła się sukcesem Wa-hima, którzy wygrali bezapelacyjnie bitwę pod górą Boko. Samburu przegrali sromotnie to starcie. Ich król Mamba poległ na polu bitwy. Podobny los spotkał również króla Fumbę, a jego następcą został Kali (jego syn). Nowy władca ze swoim naro- dem otaczali Stasia i Nel wielką, wręcz boską, czcią. Gdy dziewczynka drzemała, nowy król zaka- zał swoim podwładnym głośno mówić pod groźbą pozbawienia języka. Bohaterowie szykowali się do marszu w kierunku oceanu. Staś wiedział, że ta wyprawa będzie naj- trudniejsza z dotychczasowych, dlatego rozpoczął intensywne i żmudne przygotowania. Samburo- wie żyjący po drugiej stronie jeziora Bassa-Narduk uprzedzili go, że zanim dotrą do oceanu będą musieli przejść pustynię. Nie słyszeli jeszcze o przypadku, by komukolwiek udała się ta sztuka. Królowie Faru i Kali powierzyli Stasiowi po stu swoich najlepszych wojowników. Chłopiec na- uczył czterdziestu z nich posługiwania się bronią palną. Ta grupa żołnierzy miała stanowić przy- boczną gwardię Nel. Bohater nie mógł doczekać się reakcji Anglików, gdy ci dowiedzą się, że wraz z dziewczynką przeszedł niemal całą Afrykę bez zapasów żywności, wody, sprzętu, tragarzy i woj- sk, z pomocą tylko dwóch osób – Kalego i Mei. Próbował wyobrazić sobie ich minę, gdy zobaczą go na słoniu w otoczeniu małej armii dwustu murzyńskich wojowników. Po trzech tygodniach żmudnych przygotowań Staś w końcu dał sygnał do wymarszu. Karawana liczyła ponad dwieście osób (dwustu wojowników, Staś, Nel, Kali, Mea i Nasibu, a także kilkadzie- siąt kobiet niosących wodę i przysmaki dla Nel). Po dziesięciu dniach od wymarszu weszła na rów- ninę. Rozpoczęły się problemy z wodą. Kraj stawał się bardziej suchy. Staś wiedział, że wkroczyli na bezwodną pustynię, o której opowiadali mu Samburowie. Murzyni wystraszyli się kurczącymi zapasami wody pitnej. Niektórzy z nich uciekali z karawany. Dni mijały, a karawana wciąż podążała na wschód. Z czasem zmęczenie i pragnienie dawały się podróżnikom coraz bardziej we znaki. Na szczęście natrafili na rzekę, dzięki której mogli się od- świeżyć i uzupełnić zapasy wody. Staś zachwycony tym miejscem rozkazał rozbić obóz i zarządził dwudniowy odpoczynek. Gdy wyruszyli ponownie w drogę słońce prażyło jeszcze mocniej, a po drodze nie było już ani drzew akacjowych ani antylop gnu, co wskazywało na zupełny brak wody. Z nieba lał się żar, a wszystko wokół wydało się wręcz białe od nadmiaru oślepiającego światła. Ludzie poszukiwali cienia gdzie tylko się dało. Niektórzy z nich składali swe pakunki z jedzeniem w jeden wielki stos, a następnie kładli się pod nim w nadziei, że choć trochę się ochłodzą. Nel wy- glądała coraz mizerniej. Konie i słoń szły powoli, ledwie poruszając nogami. Staś zarządzał zaso- bami wody. Co kilka godzin każdy z podróżnych mógł napić się kilka łyków, lecz to nie wystarczy- ło – ktoś ukradł całe zapasy wody. Okazało się, że byli to dwaj nieuczciwi czarownicy M’Kunja i M’Pua. Ich uczynek był wyrokiem śmierci dla całej karawany. Mimo prób odnalezienia źródeł wody, wszyscy podróżnicy cierpieli straszne katusze, a przecież musieli iść naprzód, aby uciec od sępów czyhających na ich śmierć. Staś cały czas w głębi serca miał nadzieję, że po drodze natrafią na chociażby jedną kałużę, z której będą mogli zaczerpnąć nie- co wody. Wa-himowie i Samborowie mówili „po cóż mamy iść naprzeciwko śmierci, kiedy ona sama do nas przyjdzie.” Karawana wyruszyła, lecz o połowę mniej liczna niż poprzedniego dnia. Staś starał się najlepiej jak tylko potrafił dbać o Nel. Ze swoich zapasów wody „na czarną godzinę”, które trzymał w małej gumowej flaszce, zagotował dla niej herbatkę. Nie odważył się powiedzieć towarzyszce, że woda całkowicie się skończyła. Od trzech dni nie miał nawet kropli w ustach. Jego stan był coraz gorszy. Przed oczami widział czerwone plamy, szczękę miał boleśnie zaciśniętą, su- che i piekące gardło, a także spuchnięty język. Następnego dnia upał był jeszcze gorszy… Konie padały, a King stawał się coraz bardziej nerwowy i zły. Nadeszła gwieździsta noc. Podróżnicy leżąc w całkowitej ciszy czekali na śmierć. Nel głośno dy- szała, szeptała prosząc Stasia o wodę. Chłopiec nie potrafił jej pomóc w męczarniach. Sam cierpiał z powodu gorączki. Miał przewidzenia, omamy, słyszał głosy. Wstał i próbował gdzieś pobiec, ale padł na ziemię nieprzytomny. Podbiegł do niego Saba i zaczęła głośno szczekać i wyć. Chłopca otrzeźwił niespodziewany chłodny powiew wiatru ze wschodu. Pies chwycił Stasia za ubranie zaczął odciągać w przeciwną stronę od obozu. Chłopiec oprzytomniał i pomyślał, że może podmuch wiatru przyniósł ze sobą zapach ludzi, który poczuła Saba. Staś resztką sił wrócił do obo- zu, odnalazł racę i wystrzelił ją w górę. Upływały minuty i nic się nie działo. Stracił ostatnią na- dzieję. Nagle spostrzegł, że na niebie rozbłysnęła czerwona wstęga światła. Daleko na wschodzie ktoś wystrzelił racę w odpowiedzi na sygnał chłopca. Staś z całych sił krzyknął do śpiących w obo- zie ludzi: Ratunek! Półmartwi Murzyni podnieśli się na równe nogi i zaczęli biec w kierunku czer- wonej poświaty. Co jakiś czas niebo rozbłyskiwało czerwonym światłem kolejnych rac. Rozlegał się również huk wystrzałów. Staś rozkazał Murzynom by otworzyli ogień z karabinów i strzelali w górę tak długo, na ile starczy im naboi. Staś z Nel wsiedli na konia i popędzili przez równinę ku zbawczym odgłosom. Za nimi pędziły Saba i King. Dwa obozy dzieliła odległość zaledwie kilku kilometrów. Ratownicy i ratowani spotkali się w połowie drogi. Staś rozpoznał wśród zbawców ka- pitana Glena i doktora Clarge’a. W obozie oficerów panowała radość. Dzieci zostały nakarmione, napojone i przebrane. Szybko za- snęły i nie obudziły się przez cały następny dzień, podobnie jak reszta karawany. Obydwaj panowie nie kryli zdziwienia wyczynem dzieci: samodzielnie przeszli przecież dżunglę i bezwodną pustynię. Cały czas mieli w pamięć obraz, jak Staś stanął przed nimi z karawaną, słoniem, końmi, namiotem, żywnością i bronią. Trzeciego dnia karawana obu oficerów wyruszyła w drogę powrotną do Mombassy. Kali, choć bar- dzo chciał, nie pojechał dalej. W Egipcie byłby tylko sługą. Musiał wrócić do swego narodu Wa- hima, ponieważ był jego królem. Pełniąc tę funkcję, mógł rozszerzać i utwierdzać chrześcijaństwo, uczynić ze swego narodu dobrych, cywilizowanych ludzi, złagodzić „dzikie” obyczaje. Podczas pożegnania Kalego zapanowała rozpacz. Przecież dzieci przeżyły ze sobą dobre i złe chwile, szcze- rze się pokochali. Zapłakany Murzyn leżał długo u stóp białych przyjaciół. Dwaj oficerowie z dziećmi i karawaną w drodze wysłali depesze do pana Rawlisona i pana Tarkow- skiego z informacją, że za miesiąc dotrą do Mombassy z ich dziećmi. Prosili, by odebrali tam swe pociechy. Podczas drogi Staś i Nel opowiadali kapitanowi i doktorowi o swych egzotycznych, niebezpieczny- ch przygodach, a kapitan Glen poinformował ich o śmierci proroka Mahdiego, którego pokonał za- wał serca. Władzę po nim przejął Abdullah. Radości w Port-Said po otrzymaniu depeszy od oficerów nie było końca. Ojcowie nie mogli uwie- rzyć, że ich dzieci żyją. Pan Rawlison zaraz po porwaniu wyprawił do Sudanu mnóstwo karawan w poszukiwaniu dzieci. Z kolei pan Tarkowski w przebraniu Araba dotarł aż do Chartumu, lecz nicze- go się tam nie dowiedział, ponieważ ludzie zginęli w wyniku ciągłych rzezi i z głodu. Wówczas ojcowie stracili nadzieję na odszukanie dzieci. Żyli tylko wspomnieniami. Obaj posiwieli i schudli. Pocieszali się wiarą, że spotkają się z dziećmi po śmierci, w wiecznym życiu. Otrzymawszy depeszę ojcowie wraz z panią Oliwier natychmiast wyruszyli wielkim parowcem, płynącym z Indii do Mombassy. Chwila pojednania była niezwykle szczęśliwa. Wszyscy padli so- bie w ramiona, radości nie było końca. Zdecydowali się na powrót do Suezu francuskim statkiem. Podczas podróży dzieci opowiedziały ojcom wszystko to, co spotkało ich w ciągu ostatnich miesię- cy w czasie wędrówki przez pustynię i puszczę. Pan Rawlison po powrocie do Port-Said wyjechał z córką na stałe do Anglii. Z kolei jego kolega – pan Tarkowski – wysłał syna do szkoły w Aleksandrii. Dzieci pisały do siebie codziennie listy. Staś ukończył naukę w Egipcie, potem studiował na politechnice w Zurychu, gdzie zdobył dyplom i pracował przy robotach tunelowych w Szwajcarii. Po dziesięciu latach pan Tarkowski podał się do dymisji i wyjechał z synem do Anglii, na zaprosze- nie przyjaciela. Uczestnicy dawnej wyprawy spotkali się pierwszy raz od rozstania. Nel ukończyła właśnie osiemnaście lat, a Staś dwadzieścia cztery. Pan Rawlison ze spokojem oddał rękę ukocha- nej córki swemu przybranemu „synowi”. Para wzięła ślub i zamieszkała w Anglii aż do śmierci ojca Nel. Potem bohaterowie zdecydowali się wyjechać w podróż do Egiptu. Okazało się, że państwo Mahdiego i Abdullaha już dawno runęło, a na jego miejscu nastąpiła, jak to mówił kapitan Glen –
Docsity logo


Copyright © 2024 Ladybird Srl - Via Leonardo da Vinci 16, 10126, Torino, Italy - VAT 10816460017 - All rights reserved